Go to comments[...] absurdu__2
Text 3 of 12 from volume: Cztery ściany
Author
Genreadventure
Formprose
Date added2018-02-18
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views799

Rozdział II _Port Rympał_


Liścik zawierał lakoniczny rozkaz schwytania i ewentualnie likwidacji Guerre Humbaka, ostatnio zatrudnionego na stanowisku właściciela jednej z tawern w Port Rympał. Podejrzewanego o posiadanie wiedzy dotyczącej najnowszej trasy idącego, z ładunkiem srebra i szmaragdów, galeonu do Hiszpanii i zamierzającego podzielić się ową wiedzą z niejakim Rudobrodym.

Hiszpanie nie mieli tam wstępu, odkryto więc przy okazji potrzebę ich kamuflażu, ale Anglicy także nie. Na szczęście Dracen, jako korsarz wynegocjował przed rokiem, za pewną przysługę oddaną jednemu z prominenckich Francuzów, krótkotrwałą możliwość zawijania po prowiant bądź na handel. Za dnia i bez szans na nocne cumowanie w porcie, na którą to ewentualność do dyspozycji dostając jedynie odległe kotwicowisko. Ale były też inne, dokuczliwsze w tym wypadku, obwarowania.

Poza sam port, do miasta, mogło się wybrać jednocześnie tylko dziesięciu ludzi, a zostać na noc jedynie wówczas, gdyby zaprosił ich do siebie rodowity mieszkaniec bądź członkini Związku Zawodowego Tancerek. I szczególnie te ostatnie dbały o to, aby zasady pobytu korsarzy były przestrzegane.

----------

Pozostawiając zdemolowaną łajbę „Krystynka” na oceanie, z miejsca obrali kurs na cel. Kapitan wiedział doskonale, że ścigają się z czasem i mają bardzo utrudnione zadanie. Pirat, kapitan Rudobrody, nie miał ograniczeń w zawijaniu do na wpół barbarzyńskiego portu, a ponadto znał najprawdopodobniej Humbaka i wiedział dokładnie, gdzie tego szukać. Zachodziła obawa, że przybędą spóźnieni, a wówczas pozostawałoby tylko śledzenie piratów i stoczenie z nimi walki o łup, a Dracen wykluczał takie rozwiązanie.

Rudobrody dysponował równorzędnym okrętem, zarówno pod względem uzbrojenia, jak i obsady ludzkiej. I chociaż zdyscyplinowanie korsarzy, w przeciwieństwie do chaotycznej drapieżności i zuchwalstwa piratów, dawało tym pierwszym znaczną przewagę w razie starcia, tak przewidywanych strat nie zrekompensowałyby, z punktu widzenia kapitana, żadnej wielkości łupy. Mogli jedynie liczyć na wyprzedzenie bądź przechytrzenie tamtych na lądzie, a do tego potrzebowali wiedzy większej od treści zawartych w liście- a z tym był kłopot.

Od Port Rympał dzieliło ich dwanaście godzin forsownego rejsu otwartym oceanem. Popłynęli, wzorem przebranych Hiszpanów, szlakiem okrężnym, omijającym wysepki po drodze, aby pozostawać poza zasięgiem ich lunet. A po jakimś czasie zaproszono Jamesa do kapitańskiej kajuty.

Oprócz Dracena, Mardocka i Pogodzińskiego, w środku znajdowały się branki. Ściśnięte niekomfortowo na wąskiej, kapitańskiej pryczy, z obrażonymi minkami oczekiwały końca trwającego od godziny przesłuchania. Nic nie widziały, nic nie słyszały, nie mają więc nic do powiedzenia.

— Był pan przy paniach jako pierwszy — odezwał się Dracen podenerwowany. — Co może nam pan o nich powiedzieć?

— Pozbawiliśmy panie świecidełek — James wzruszył ramionami. — Wkurzone, próżne Hiszpanki?

— Jak pan może?! — zaprotestowała z samego środka, ta ponadpołudniowa z pań. — Jestem amerykańską piosenkarką! Znaną! Bijamsie! — oświadczyła, wymawiając butnie swoje imię.

James jej nie znał, ale złożył to na karb sierocińca, gdzie o czymś takim jak przepustki na koncerty, można było jedynie pomarzyć. Podporucznik Pogodziński zagryzł tymczasem wargi, powstrzymując się od parsknięcia. Kobieta to spostrzegła.

— Pan się zamierza ze mnie naśmiewać?!

— Ależ skąd — zapewnił z ukłonem meteorolog. — W moim języku skojarzenia dotyczące imienia pani, mówiłoby o pewnych preferencjach...

— Jakich? — chciała wiedzieć.

Oficer się stropił. Za to James, chociaż nie znał polskiego, to oprócz hiszpańskiego i francuskiego poznał także rosyjski, pojął więc o jakim skojarzeniu mówi podporucznik i postanowił temat zamknąć.

— Za pozwoleniem, panie kapitanie...? — Wskazał leżący na stole łup.

Dracen nie zrozumiał, ale skinął przyzwalająco głową, a masztowy podjął z niego naszyjniki.

— Zaśpiewa nam pani, o której knajpie w Port Rympał rozmawiali wasi towarzysze rejsu?

----------

Prawdziwa aktorka, grająca nieprawdziwą narzeczoną, rzeczywista, wstępująca piosenkarka, z imieniem sugerującym bycie gwiazdą, trzy najprawdziwsze tancerki wodewilowe, udające autentyczne damy. Takim okazał się skład wziętych do niewoli pań.

W tym wypadku James nie był zmuszony odgadywać czegokolwiek, gdyż w chwili zadania przez niego pytania, zaproponowały wymianę: kosztowności za informacje.

Okazało się, że te miały być zapłatą za wykonanie zadania, polegającego na zwabieniu Guerre Humbaka na okręcik, a w co James uwierzył jedynie połowicznie, gdyż naszyjniki wyglądały na bardzo kosztowne. Nie omieszkując tego powiedzieć na głos, zasugerował obejrzenie klejnotów przez jednego z dwóch, obecnych na okręcie byłych jubilerów, do tego czasu proponując wyłączenie tychże z negocjacji.

Mardock, niepytany orzekł, że nic by tym... i napotkał wzrok kapitana, który, nawet jeśli się z nim zgadzał, ani myślał o torturowaniu kobiet, a innych prócz tortur i przekupstwo sposobów, na wybrnięcie z tego impasu, nie widział.

----------

Dogadali się zasadą kompromisów, przy czym Dracen nie zgodził się na sugerowaną, czynną pomoc kobiet, postanawiając zatrzymać je na okręcie. W zamknięciu i aż do czasu potwierdzenia ich słów.

----------

Po przybyciu na redę, zostali zatrzymani i zablokowani, a ich dalszy ruch uzależniony został od dobrej woli władz. Ciężkie działa chroniące wejścia do portu, nie pozostawiały złudzeń co do tego, jak w razie nieposzanowania zasad w tym miejscu obowiązujących zostaną potraktowani. Ale nie czekali długo. Powołanie się na pana Morou, będącego właścicielem więzienia oraz kliniki psychiatrycznej, i współpracującego ze słynnymi uniwersytetami na całym świecie, okazało się dostateczną przepustką, a Jamesa jedynie zastanawiało, jaką to przysługę oddał Dracen doktorowi.

Obowiązki podzielono już podczas rejsu. I tak część zajęła się z miejsca rozładunkiem i spieniężeniem niewielkich łupów, inni zakupem i załadunkiem aprowizacji, a do miasteczka na przedmieściach, gdzie mieściła się „Najsłodsza Kurtyzana”, wysłano dziesiątkę zabijaków pod dowództwem bosmana Birta.

Masztowy załapał się do ostatniego składu.

Nie mogło być inaczej w porcie, gdzie gros mieszkańców posługiwało się językiem francuskim. Wprawdzie o odmianie trudnej także dla europejskich Francuzów, lecz i tak James miał największe szanse na zrozumienie czegokolwiek. Prócz niego Pytton, mający nadzieję zarobienia podczas rejsu na patent oficerski i wstąpienie do kawalerii pancernej, Jenkins, władający kordelasem z wdziękiem wytrawnego golibrody i dwóch spośród piątki, którym ani Madera, ani Bohu, nie wierzyli za grosz, ale właśnie dlatego ich zabrano. Pozostałych czterech bosman wybrał dlatego, że prawie nic nie mówili. Jak większy od góry Meryl, umiejący przytrzymać działo, aby za bardzo nie leciało do tyłu przy wystrzale. A co zwiększało szybkostrzelność z jednego i pół, do dwóch i pół wystrzałów na minutę.

Wprowadzało to, rzecz jasna, komplikacje podczas równomiernych salw, i kapitan na to nie zezwalał, gdyż Meryl nie poprzestawał na jednym, lecz potrafił biegać od działa do działa, tłumacząc to nudą i dopiero modyfikacja pod postacią dębowej dłużycy, przytrzymującego wszystkie działa na burcie, zapewniła porządek, dając Merylowi satysfakcję. Obecnie także się nudził, a w każdym razie chodził osowiały po pokładzie i bosman wolał go mieć przy sobie.

James się go nieco przestraszył przed tygodniem. Nie słuchając ostrzeżeń bosmana i innych załogantów, o pozostawieniu wielkoluda samemu sobie, kiedy tego łapie chandra i tęsknota za domem, postanowił go rozruszać rozmową.

— [...] [...] pókim dobry! — usłyszał w chwili otwarcia ust, a gdy spróbował leźć w rozmówkę dalej: — [...] [...] [...] [...] itd., z czego jedynie: „kaszalocie” oraz „twoja mać”, były względnie zrozumiałe.

Bosman, gdy się o tym dowiedział od jakiegoś usłużnego i rozbawionego załoganta, wściekł się nie na żarty, oświadczając, że James miał szczęście, nie kończąc za burtą. A potem, za nieposłuchanie rady-polecenia, skazany został na prawdziwe zasuwanie ze ścierką i szczotą wkoło masztów. Przez trzy dni.

Zobaczył wtedy po raz pierwszy, że Dracen i pozostali oficerowie, potrafią się śmiać z kogoś jak mali chłopcy; o załodze nie wspominając.

----------

Widok przedmieść ich całkowicie zaskoczył. Gdy kobiety o nich mówiły, korsarze wyobrazili je sobie jednoznacznie, jako slamsy. Tymczasem tutaj zastali niemalże sielski krajobraz, zamieszkały przez klasę średnią, pełen zadbanych domów i prawdopodobnie także ogrodów. Tego, ze względu na wysokie ogrodzenia, psujące sielskość i czyniąc z domostw swoiste, małe twierdze, stwierdzić jednoznacznie nie mogli, lecz gustowne murale, ocieplające kamienne mury, mogły ich do przychylności w tym zakresie, bez trudu usposobić.

Zdziwiły ich asfaltowe uliczki, z krzątającymi się, ubranymi w jednolite stroje sprzątaczami końskiego nawozu, czy pasaż z kolorowymi witrynami sklepów, ale już wręcz zdumiał budynek szkoły. Otoczony placem zabaw, pełnym szczęśliwych dzieciaków, zastopował posiadacza trzech córek, Meryla i nikt nie śmiał się postojowi sprzeciwić.

Oni patrzyli, a dzieci ganiały za czymś z ogromnym podekscytowaniem, wrzeszcząc wniebogłosy.

— Łapaj! Łapaj! Aaaaaaaaa!!!

— Coś łapią — przetłumaczył James. — Ale, co...? Nie wiem.

Meryl się uśmiechnął.

— Pokemona — wyjaśnił, kiwając z głową z uznaniem. — Musi, rzadki, co wszystkie za jednym. — Po czym ruszył swe wielkie cielsko, ku uldze pozostałych, pokazując dodatkowo paluchem budynek usytuowany przy krzyżówce.

Gdy wyszli zza rogu, ukazał się im pstrokato ozdobiony front z głównym motywem roztańczonej figlarnie dziewczyny, ze względu zapewne na bliskość szkoły, ubranej raczej skromnie. Coś więcej niż towarzyska rozmowa przy drinku sugerowało jedynie przymrużone oko kusicielki i widać było, że to wystarczało do zapełnienia lokalu, gdyż przed drzwiami tłoczył się wielobarwny, ludzki tłum. Górowała nad nimi pochylająca się właśnie postać w stosowanym kapeluszu i akurat przy niej panował pewien luz.

Za chwilę miało się okazać, że kobiety nie kłamały i korsarze znaleźli. I nie tylko Humbaka.

----------

Cdn.

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
bez, wstawki są dla jaj. Czasami spowolnienia akcji.
© 2010-2016 by Creative Media